Antonello Guerrera - la Repubblica
Kiedy okazało się, że z deportacji do Rwandy nici, rząd Wielkiej Brytanii postanowił wysłać ludzi ubiegających się o azyl na wielką barkę przycumowaną u wybrzeży Dorset.
-To bomba z opóźnionym zapłonem – mówi Kevin Wilkie, właściciel sklepu ze starymi komputerami i napisem w oknie: „Nie dla barki z migrantami!".
Pytam, dlaczego?
-To ogromny błąd. To miasteczko liczy 13 tys. mieszkańców. Nie da się utrzymać równowagi. Co miałoby tu robić 500 wałęsających się dorosłych mężczyzn, bez pracy?
Sierpień. Typowy chłodny dzień w środku angielskiego lata. Nad wysepką Portland w Kanale Angielskim zawisły ponure chmury. We mgle, w hrabstwie Dorset, miejscu Johna Le Carré i PJ Harvey, majaczy Chesil Beach, niekończący się, melancholijny przesmyk plaży z niezwykłej powieści Iana McEwana z 2007 roku.
Wilkie mieszka i pracuje zaledwie 20 metrów od nowej czerwonej strefy, czyli od prywatnego, zamkniętego „Portland Port Ltd", w którym cumuje barka “Bibby Stockholm”. Ten dziwny statek został tu przyholowany trzy tygodnie temu, policja wpuszcza na teren tylko nielicznych wtajemniczonych.
Pomiędzy łodziami i kontenerami można jednak dostrzec okna tego budzącego ostre spory pływającego bloku mieszkalnego w szaro-czerwonych kolorach. Znajdują się w nim 222 pokoje dla 500 migrantów i osób ubiegających się o azyl, którym udało się dotrzeć na Wyspy przez kanał La Manche. Wielka Brytania uznaje ich za „nielegalnych", przynajmniej dopóki Home Office nie skończy rozpatrywania ich wniosków o azyl. A to potrwa wiele miesięcy.
Właśnie stąd, z doków Portland, brytyjscy i amerykańscy żołnierze wyruszyli na inwazję w ramach D-Day (jest tu nawet muzeum poświęcone lądowaniu w Normandii). Tutaj także znajduje się jeden z najcenniejszych skarbów naturalnych na świecie, Wybrzeże Jurajskie wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Tutaj wreszcie wydobywa się kamień portlandzki, z którego zbudowano katedrę św. Pawła w Londynie zaprojektowaną przez sir Christophera Wrena, a także w dużej części Pałac Buckingham i Kongres Stanów Zjednoczonych.
To jak cofnięcie się do czasów wiktoriańskich
Dla Steve’a Valdeza-Symondsa z Amnesty International barka „przypomina statki więzienne z epoki wiktoriańskiej". W każdej kajucie znajduje się piętrowe łóżko dla dwóch lub trzech osób, łazienka, biurko, szafa. Jest wi-fi, a także wspólna sala modlitewna, przestrzenie rekreacyjne, ambulatorium i siłownia.
Według rządu wszystko jest OK. Inaczej uważają np. związki zawodowe strażaków, które przestrzegają, że prawdopodobne zaprószenie ognia na pokładzie skończyłoby się katastrofą. Migranci mogą opuszczać barkę i promem (kursują co godzinę) dostać się do centrum Portland lub, korzystając z jedynej drogi, opuścić wyspę i dotrzeć autobusem do pobliskiego Weymouth. Władze „zachęcają" ich, ale nie zmuszają, by wracali na barkę przed godz. 23 – przed wejściem czeka ich za każdym razem przeszukanie.
Obserwuję niebieskie promy: są puste, czasem dwóch pasażerów, nie więcej. Dzieje się tak, ponieważ jak dotąd tylko 15 imigrantów zgodziło się wejść na pokład statku.
Rząd grozi migrantom i pomagającym im prawnikom
Afgańczyk ubiegający się o azyl mówi BBC: „Dźwięk zamykanych zamków w grodziach przypominał mi więzienie". Kilkudziesięciu migrantów, za radą adwokatów, odmówiło. Znana z ostrych poglądów szefowa Home Office Suella Braverman - córka migrantów, podobnie zresztą jak premier Rishi Sunak - zareagowała z nieukrywanym gniewem.
Rząd postawił opornym migrantom ultimatum (wygasło kilka dni temu), że wyrzuci ich podania o azyl do kosza, a prawnikom, którzy ich „podburzają" zagroził więzieniem pod zarzutem „pomagania i zachęcania do nielegalnej imigracji".
Rząd jest zdesperowany, więc podejmuje ryzyko. Ale Rishi Sunak stawia wszystko na jedną kartę przed przyszłorocznymi wyborami. Barka ma dać obywatelom złudzenie bezpieczeństwa, iluzję, że władze kontrolują sytuację z nielegalną imigracją.
Jednak do tej pory notowania torysowskiego rządu są fatalne, Brytyjczycy widzą, że inne kraje, takie jak Włochy, potrafią administrować znacznie większymi liczbami imigrantów, niż tych ok. 50 tys., którzy dotarli na Wyspy Brytyjskie w zeszłym roku. Londyn wydaje 7 milionów funtów dziennie na zakwaterowanie migrantów w hotelach, próbował wysłać ich do obozów przejściowych w Rwandzie, co spotkało się nie tylko z oburzeniem części opinii publicznej, ale zakończyło się blamażem po zawetowaniu umowy z Kigali przez brytyjski wymiar sprawiedliwości.
“Torysi igrają z ogniem”
Tylko 10 proc. Brytyjczyków ma zaufanie do Sunaka w kwestii imigracji, mimo że Braverman zdradziła, iż jej „największym marzeniem jest zobaczyć, jak samolot załadowany migrantami odlatuje do Rwandy".
A wiceminister Lee Anderson dodał: „Jeśli migrantom nie podobają się barki, mogą wracać do Francji".
-Torysi igrają z ogniem. W minionych dniach przybyli tu już członkowie dwóch ugrupowań skrajnej prawicy: Patriotic Alternative i Britain First, by rozsiewać ksenofobię i rasizm – mówi mi jeden z mieszkańców Portland, Philip Marfleet, 75-letni emerytowany profesor Uniwersytetu Wschodniego Londynu, obecnie aktywista ze „Stand Up to Racism".
-Przyjęliśmy w naszych domach 150 tys. uchodźców z Ukrainy, podczas gdy tych, którzy przedostają się przez La Manche (większość to Irańczycy, Albańczycy i Irakijczycy) chcemy wyrzucać na zacumowane barki. Rasizm tego rządu jest przerażający - uważa Marfleet.
Portland jest rozdarte. Młodzi ludzie, tacy jak Lee i Eva, wywiesili w oknie napis: „Solidarność z uchodźcami". Ale większość starszych, z którymi rozmawiamy, jest zdecydowanie przeciwna ściąganiu ich tutaj. Dobrze sytuowany 70-letni mężczyzna, który zastrzega sobie anonimowość, oświadcza: „Nie jestem rasistą, ale już wystarczy. Nie mamy już miejsca dla imigrantów! Byłem w trakcie sprzedaży dwóch domów na wyspie, ale kupujący wystraszyli się tej barki i po prostu zrezygnowali". Lokalny poseł Richard Drax i burmistrzyni Carralyn Parkes już zagrozili pozwaniem rządu w imieniu lokalnej społeczności.
Susan Phoenix, miejscowa psycholożka, tak wyraża niezadowolenie swoje i wielu innych mieszkańców: „Nasza społeczność jest sfrustrowana i rozczarowana. Od lat brakuje tu solidnej opieki społecznej, usługi publiczne są na dramatycznie niskim poziomie, mimo że płacimy jedne z najwyższych podatków lokalnych w kraju. Wielu obywateli musi korzystać z banków żywności, a rząd teraz zamierza obciążyć nas 500 obcymi mężczyznami bez jasnych perspektyw na normalne życie, nawet nie pytając nas o zdanie. Czasami na wizytę u lekarza pierwszego kontaktu trzeba czekać dwa miesiące. Na wyspie nie mamy karetki ani choćby dentysty. Ci na barce będą mieć lepszą opiekę zdrowotną niż my!".
-Premierowi Sunakowi udało się zniechęcić do siebie wszystkich w Portland. To się źle skończy – ocenia profesor Marfleet.
tłum. Bartosz Hlebowicz